Część I: co robiłem w OA na etacie technicznym (1980-1982)

Pracę w Obserwatorium Astronomicznym UAM zacząłem formalnie 15 grudnia 1980 roku, jeszcze jako student V roku fizyki, specjalność astrometria. Zatrudniony zostałem na stanowisku pomocy technicznej, bo do takiej właśnie roboty prof. Hurnik, ówczesny kierownik obserwatorium, właśnie kogoś potrzebował. Oczywiście pytałem o możliwość mojej pracy naukowej w obserwatorium po ukończeniu przeze mnie studiów ale usłyszałem, że nie ma wolnych etatów dla naukowców, że być może jeden zwolni się w najbliższych latach i póki co prof. Hurnik zaproponował mi na ten czas "oczekiwania" pracę na etacie technicznym.

Ale od samego początku moje obowiązki miały być dzielone pół na pół pomiędzy "pańszczyznę" (oryginalne określenie prof. Hurnika) jako pomoc techniczna i nieskrępowaną niczym aktywność, z myślą o przyszłej pracy naukowej.

Moje zainteresowania naukowe (nazywając to nieco na wyrost happy smiley ) sprowadzały się początkowo do kończenia pracy magisterskiej pt. Keplerowskie orbity i efemerydy komet i planetoid pod opieką dr Edwina Wnuka. Namawiał mnie początkowo na temat satelitarny, ale ja jakoś "ciągnąłem" w stronę bardziej klasycznej astronomii. Praca magisterska to przede wszystkim cała masa oprogramowania, jako że produkt końcowy miał redukować obserwacje, wyznaczać orbitę komety lub planetoidy i produkować efemerydę dla dalszych obserwacji. Oddaje to dość dobrze spis treści. Magisterka powstawała więc w formie elektronicznej jako zestaw programów (w FORTRAN-ie, na kartach perforowanych) natomiast tekst (ok. 70 stron) pracowicie i osobiście wklepałem na maszynie do pisania mojej Mamy, robiąc karkołomne zabiegi by uzyskać w miarę eleganckie wzory matematyczne a i tak sporo trzeba było w każdym z czterech egzemplarzy dopisywać ręcznie (litery greckie, symbole matematyczne itp.).

Ale miało być o pracy w obserwatorium.

Pierwszą "pańszczyzną" jaką mi przydzielił kierownik obserwatorium było mierzenie klisz na płytomierzu firmy Zeiss. Na kliszach tych były obserwacje pozycyjne planetoid, robione na dużym teleskopie Zeiss-a w naszym obserwatorium.

Płytomierz firmy Zeiss
Płytomierz firmy Zeiss, widać mikrofon przypięty pod okularem

Płytomierz to rodzaj mikroskopu z ruchomym stolikiem, na którym umieszczało się starannie (by nie drgnęła w czasie pomiarów) kliszę, czyli płytę szklaną. Ja pracowałem z płytami o rozmiarach 13x18 cm. Płytomierz pozwalał w okularze oglądać w dużym powiększeniu kliszę podświetlaną od spodu i najeżdżać (przesuwając odpowiednimi pokrętłami stolik z płytą) obrazami gwiazd (negatyw -czyli czarne kropki) precyzyjnie w środek krzyża nici. W tym momencie odpowiednim przełącznikiem zmieniało się obraz w okularze na odczyt skal X i Y położenia stolika. Skale zaopatrzone były w dość skomplikowany system noniuszy, tak że ostateczny pomiar dokonywany w milimetrach, miał trzy cyfry przed przecinkiem i trzy po (formalna precyzja pomiaru to było chyba trzy tysięczne milimetra).

Teraz należało zapisać obie współrzędne, przełączyć obraz z powrotem na kliszę, wyjechać gwiazdą z pola centralnego, odpowiednią dźwignią zmienić obraz na odwrócony (góra - dół i lewo - prawo) i powtórzyć pomiar w takiej pozycji "odwrotnej" dla zredukowania tzw "błędu osobistego", czyli np. tendencji danej osoby do ustawiania gwiazdy zawsze trochę "w dół i w lewo". Było to szczególnie ważne gdy obrazy gwiazd (np. na skutek błędów w prowadzeniu teleskopu lub błędów optyki na brzegach pola) nie były idealnie symetrycznymi kropkami.

Każdą gwiazdę odniesienia (a bywało ich na kliszach od kilkunastu do kilkudziesięciu) należało w ten sposób zmierzyć sześciokrotnie, na przemian trzykrotnie w pozycji "prostej" i trzykrotnie w pozycji "odwrotnej". A sam obiekt, którego pozycja miała być wyliczona, czyli na moich kliszach planetoida, był mierzony czterokrotnie!

Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że ze względu na pracę przy mikroskopie odbywała się ona w zaciemnionym pokoju, by wzrok przystosował się do słabego światła w okularze. Ale... to powodowało, że wykonywanych pomiarów nie było jak zapisać (po ciemku!). Na szczęście ten proces był dalece "zautomatyzowany" : tuż pod okularem był przymocowany taśmą mikrofon, obok na stoliku stał magnetofon MK122 a na podłodze pedał, podobny do takiego przy elektrycznych maszynach do szycia, który tu uruchamiał magnetofon.

Po przełączeniu obrazu na widok skal i zgraniu noniuszy naciskało się nogą pedał i dyktowało WYRAŹNIE do mikrofonu "sto dwadzieścia cztery przecinek trzysta pięćdziesiąt dwa czterysta jedenaście przecinek dwieście osiemdziesiąt osiem". Potem puszczało się pedał co zatrzymywało magnetofon, przełączało obraz na gwiazdę, przerzucało obraz na odwrotny... itd. Jednorazowo potrafiłem wysiedzieć w ciemnościach robiąc takie pomiary jakąś godzinkę. Potem trzeba było wyjść na spacer po budynku.

A wszystkiego tego uczyła mnie Pani Kasia, czyli dr Stanisława Świerkowska, wówczas pracownik obserwatorium.

Zmierzenie jednej kliszy z przeciętną liczbą powiedzmy 15 gwiazd oporowych zajmowało mi początkowo... jeden dzień. Później, po nabraniu wprawy robiłem dwie klisze dziennie.

Oczywiście po takiej sesji pomiarowej, najczęściej następnego dnia, siadało się w swoim pokoju z drugim magnetofonem oraz zeszytem i ołówkiem i... spisywało z taśmy zarejestrowane pomiary! Start, słucham, stop, zapisuję, trochę cofam, start, słucham, stop, zapisuję, trochę cofam, start, słucham, stop, zapisuję... a potem jeszcze dla kontroli przesłuchuję taśmę większymi fragmentami porównując z zapisanymi pomiarami.

W ramach tej pierwszej "pańszczyzny" dostałem do zmierzenia 50 klisz. O ile dobrze pamiętam nie skończyłem tej porcji przed obroną magisterki w maju 1981.

Jako młody i niedoświadczony pracownik dostałem do mierzenia klisze już zidentyfikowane i opisane, to znaczy, że ktoś wcześniej zidentyfikował z mapą pole gwiazdowe na kliszy, wybrał i oznaczył na niej kółkiem i numerem (po stronie szkła!) gwiazdy oporowe do zmierzenia i, co oczywiście najważniejsze odnalazł i oznaczył obraz obiektu (planetoidy).

Po ukończeniu studiów awansowałem jako magister na stażystę, a potem w czerwcu 1981 na stanowisko "fizyka" - czyli pracownika naukowo-technicznego. Asystentem zostałem dopiero w październiku 1982 roku.

Komparator
"Blink Komparator", po lewej stołowa lupa do oglądania klisz
(lupa nadal do obejrzenia u mnie w pokoju).

Po awansie moje obowiązki uległy rozszerzeniu właśnie o identyfikację i opisywanie klisz. Dostawałem płytę szklaną z informacją jakie były przybliżone współrzędne obserwowanej planetoidy i jaki był moment obserwacji. Po pierwsze należało odnaleźć obiekt! Służył do tego przyrząd zwany "blink komparatorem". Obserwacje pozycyjne wykonywało się zawsze minimum na dwóch kliszach w niewielkim odstępie czasu. Takie dwie płyty umieszczało się na dwóch stolikach: nieruchomym i ruchomym. Klisze były podświetlane i oglądane w niewielkim powiększeniu w okularze: przestawiając dźwignię widziało się raz kliszę "lewą" a raz "prawą".

Na początek trzeba było tak długo przesuwać i obracać kliszę na stoliku ruchomym aby przy przełączaniu obrazu gwiazdy przestały "skakać". No oczywiście poza jedną: to była planetoida, która zmieniła swoja pozycję w czasie między pierwszą a drugą ekspozycją. Oczywiście co jakiś czas zdarzało się, że... obiektu nie było bo obserwator źle nastawił teleskop.

Potem jeszcze trzeba było sprawdzić, czy nie ma "gwiazdopodobnych" obrazów tylko na jednej kliszy - to śmieci, paprochy itp. Czasami zdarzało się, że niechcący obserwator "złapał" jeszcze drugi obiekt poruszający się względem gwiazd! Wtedy było kilka godzin podniecenia czy to nie odkrycie nowej planetoidy, gwałtowne przeszukiwanie spisów znanych planetoid, liczenie pozycji i... zawsze okazywało się, że to już znany obiekt frowning smiley .

Kolejnym etapem było wyszukanie i oznaczenie na płycie (po stronie szkła!) gwiazd oporowych do mierzenia. Do danego teleskopu wykonane były specjalne mapy nieba na przezroczystych foliach w odpowiedniej skali i zawierające gwiazdy z konkretnego katalogu. Za moich czasów był to wielotomowy katalog SAO. Kładło się wybraną mapę (współrzędne środka pola były mniej więcej znane) na podświetlanym stole, na mapie kliszę odpowiednią stroną i tak długo trzeba było ją przesuwać i obracać aż "pasowała" do nieba. Wtedy oznaczało się kółkiem i numerem gwiazdy znalezione na kliszy i na mapie (czyli również zawarte w katalogu). Tego wszystkie nauczyła mnie również Pani Kasia!

Tak zidentyfikowana i opisana klisza trafiała do pomiarów na płytomierzu, czyli często do mnie happy smiley .

Wykonywałem też w OA krótko zupełnie inną "pańszczyznę" : dorzucanie gliny do "potrząsacza". Profesor Hurnik prowadził w rejonie kraterów na Morasku odwierty w poszukiwaniu śladów meteorytowych. Ta uzyskana z odwiertów w dnie jeziorek glina trafiała do piwnicy obserwatorium i była przepuszczana przez sprytną maszynkę, która wyłapywała frakcję magnetyczną.

Praca polegała na siedzeniu na stołku w piwnicy, kruszeniu brył gliny na proszek i dorzucaniu systematycznie do zbiorniczka maszyny, która wibrując przepuszczała ten proszek przez rurkę szklaną z silnym elektromagnesem wokół. Po całym dniu przesiewania zbierało się w rurce trochę magnetycznych drobinek o sumarycznej objętości łebka od zapałki. Przesiano w ten sposób, na sucho i na mokro kilka ton gleby z odwiertów. Ja na szczęście uczestniczyłem w tym zajęciu dość krótko.

A od października 1982 zostałem asystentem i "roboty pańszczyźniane" zostały znacznie ograniczone i zmieniły charakter.

Ale o tym w części drugiej.



Edytuj